Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część II.djvu/65

Ta strona została uwierzytelniona.

57
DOLA I NIEDOLA.

— Cudownie! bozko! niezrównanie! wołali starzy i młodzi.
Leonina skłoniła się lekko, podniosła oczy, i widać było na jéj twarzy, że ona także śpiewając była gdzieindziéj: może na wybrzeżach niebieskiego morza swego, może w Wenecyi, gdzie się kształciła późniéj, na Canal Grande, może płynęła na Lido, może z okien domu zwieszonego ze skał nad morze, spoglądała na Neapol wieńcem rozłożony z przeciwnéj strony, lub na rumieniące się w oddali Capri... To pewna, że latała gdzieś czarownica, że ci ludzie bez skrzydeł zerwali się ją gonić, i popadali na ziemię. Wyglądali też teraz wszyscy jak rozbici.
P. Adam w czasie śpiewu, choć w operze paryzkiéj słyszał najsłynniejsze prima-donny owego czasu, stał także osłupiały i przejęty. Czuł jak mu dreszcz zimny przelatywał od mózgu po plecach, jak w niego lał się strumień to lawy gorącéj, to lodu rozpuszczonego i mrożącego... Nie wiedzieć dla czego stanęły mu w myśli kościół farny w Białéj, i pierwsze spotkanie z Julią, jakaś scena wieczorna... potém pogrzeb w Wólce Brzozowéj... On, co nigdy nie marzył, poleciał także w swój świat na skrzydłach fantazyi, uniesiony muzyką.
— To coś nadzwyczajnego... rzekł trąc ręką po czole jakby chciał przywołać przytomność: nie rozumiem siebie.
— Prawda? rzekł wspinając mu się do ucha Maluta: to słowik włoski... to śpiew z innego świata! Czuć od niego woń rozkwitłych pomarańcz i jaśminów. Cudownie! cudowna diva! diva!... a powiem panu w tajemnicy, że pan nie wiedząc przyczyniłeś się do te-