Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część II.djvu/67

Ta strona została uwierzytelniona.

59
DOLA I NIEDOLA.

— Zdaje mi się, że przyjdzie... Poszła tylko spocząć, odpowiedział zacierając ręce p. Floryan. Choćby dla zobaczenia jeszcze z blizka pana starosty...
— Mnie? spytał pan Adam.
— Ale tak! tak! śmiejąc się dodał kusiciel — to wiem autentycznie.
Komandor stał niedaleko przy drzwiach, słuchał i mógł usłyszeć; pan Adam trącił łokciem Malutę, i umilkli. Po chwilce gospodarz, który bardzo wydawał się zimny, zbliżył się i zapytał starosty:
— Jakże się panu śpiew jéj podobał?
— Nie mogę nawet powiedzieć, czy mi się podobał... bom pijany od niego, — rzekł p. Adam.
— Głos to istotnie przedziwny, rzekł chłodno gospodarz: tysiące ich słyszałem, a nigdy podobnego, któryby tak działał na człowieka. Ale ona dopiero żyje gdy śpiewa, całe jéj życie w tym głosie: zresztą pospolita, chłodna nawet istota. Zkąd się tam bierze ten szał, ten urok, ten wyraz, to pojąć trudno. Jéj śpiew jest jak wejrzenie wielu kobiet, które więcéj mówią oczyma, niż potrafią usty powiedzieć.
To rzekłszy, gospodarz wcisnął się w tłum i odszedł. Muzyka, która potém zagrała, skrzypiała tak w uszach słuchaczów, że się powoli z białéj sali porozchodzili; nie było można wytrwać przy niéj po śpiewie, choć w istocie była wyborna.
Był to tylko pierwszy akt tego dramatycznego wieczoru, niby otwarcie jego; zaraz potém lokaje pokazali się we drzwiach, kamerdyner drzwi do jadalni odemknął, i goście poszli na kolacyę. Zastawa stołu, który cały był w zieleni, w zwierciadłach i porcelanowych figurkach, zdumiewała oczy, ale woń jéj przyjemniéj jeszcze połechtała nerwy smakoszów. Zapach