Każdemu się trafiało w życiu, po kilkudziesięciu latach rozstania, spotkać znowu twarz sobie znajomą dawniéj, i znaleźć ją zmienioną ze świeżego kwiatka wiośnianego na stary grzyb jesienny.
Jakże tam dziwnie na niéj wypisało się życie! Jak ją poorały ciężary, które po niéj przeszły! Cóż się to stało z temi oczyma, co tak jasno w świat patrzały! z tego czoła, tak gładkiego jak niezapisana jeszcze tablica marmurowa, z tych ust świeżych jak dojrzały owoc, który się roztworzył na słońcu, z téj całości tak świeżéj, harmonijnéj, pełnéj!... Ruina mchami porosła, w któréj każda ściana innemi patrzy cegłami.
Rzadko kto jest tak wyciosany od razu, że się prawie nie zmienia; po większéj części dłużéj zachowują się ludzie zimni, krócéj trwają ci, co się szarpią z sobą walką wewnętrzną.
Najdziwniejszym ze skutków starości jest, że człowiek jak stara kłoda dębowa, na któréj pleśnie, mchy, grzyby i porosty wychodzą nie wiedzieć zkąd — pokrywa się także mnóztwem wyrastających dziwnie plam, znamion, brodawek, które młodość umiała pochłonąć i pokryć, a starość wypycha, zolbrzymia, uwydatnia.