W istocie familja to tak rozrodzona i tak niesłychanie liczna, że jéj spisać niepodobna. Do niéj należy i pseudo-poëta lub pseudo-literat, który przyjeżdża do Druskienik, aby się natchnąć weną poetyczną lub zbierać wzorki do powieści, gdy mu własnego wątku do nich braknie.
Mama, która ma córeczki na wydaniu, staje zwykle w tym rzędzie domów droższych, które bokiem suną się przeciw teatru, poczynając od domów Siwickiego; wreszcie chociażby na jednéj z ulic ku kościołkowi wiodących. Rozumie się że przyjmuje u siebie herbatą, że piérwsza jest do projektowania pikników i podwieczórków, na którychby panienki pokazać się mogły; że często chodzi z niemi na przechadzki i na młodzież bogatą patrzy okiem w najwyższym stopniu uprzejmém. W towarzystwach zawsze się z tém odzywa, że córek tak rychło jeszcze wydaćby zamąż nie życzyła sobie, że są jeszcze tak młode! tak młode! Czasem wspomina się nawiasowie o stryju bezdzietnym na Białéj-Rusi, lub wujaszku z Ukrainy niesłychanie bogatym, który bardzo kocha starszą albo młódszą (wedle tego jak o którą się starają). Matka Karjerowiczowa dowiaduje się
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Druskieniki.djvu/101
Ta strona została uwierzytelniona.