Ale to piaski, las, groble, błota nawet tutejsze niepodobne są żadnym innym. Jest to dzikość bez wdzięku, bez powabu, bez charakteru, podniesiona do najwyższego stopnia, do nieokréślonéj potęgi. Wszystko się spika na wbicie ci téj myśli, że na wieki wieków jechać będziesz tą pustynią, aż do Józefatowéj doliny. Płaski kraj nie dozwala ci okiem nawet wybiedz na przód; wjedziesz-li w wydmy żółte, wydadzą ci się nieskończone; w las, zda ci się nieprzebyty; na groblę, myślisz, że nigdy nie dójrzysz ostatka. A niczém oka ubawić, myśli nigdzie zawiesić!
Żebyż drzewo dorodne, żeby kamień choć na drodze kształtem lub wielkością zastanawiający — żeby woda rozległa —; ale nie! drzewa rachityczne wszystkie, kamyki zmielone na otręby, woda czarna, kałużowata i więcéj grzęzawisk niż strumieni. Dodajmy, że dla pociechy podróżnego na tych groblach olbrzymich, pełnych dziur, pełnych błota, otoczonych pejsażem godnym piekła; niéma ani jednego mostka całego, a wielu braknie kompletnie; dodajmy, że byleby kogo bok lub głowa boleć miała ochotę, tu znajdzie doskonały powód, bo od rzucania powozu nawet zęby powybijać sobie można.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Druskieniki.djvu/23
Ta strona została uwierzytelniona.