Taką to roskoszną krainą dojeżdża się do wsi Samary, nad jeziorkiem, na szczérym żółtym piasku, między dwiema groblami, bez końca zabudowanéj. Fizjognomja tego sioła odpowiada oprawie jego, ramom, w których od wieków spoczywa. Na wydmie stoi karczma, cerkiewka i chaty czarne, smutne, liche, małe, w którychby niejeden Jaśnie Wielmożny swojéj psiarni na nocleg nie postawił.
Lud tutejszy tak straszliwie jest brudny, tak nędzny, tak zbiedzony, że kobiet zwłaszcza tutejszym podobnych nie wiem gdzie szukaćby przyszło.
Ale możnaż te stworzenia w łachmanach, w kołpaczkach jakichś, ściérkami uwinionych, z rozczochranemi czarnemi kołtunami, nazwać kobietami?
Z prawdziwą radością powóz rusza od karczmy Samarskiéj ku Dywinowi. Tu jeszcze dzielącą nas od niego odległość, po groblach wśród błot nieprzejrzanych i po piasku przebywać musiemy. Ale się cieszym, że nareszcie zbliżamy się do krajów zaludnionych. Otoż i Dywin, wielka wieś, a raczéj, nie ubliżając, mieścina. W karczmie sławny
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Druskieniki.djvu/24
Ta strona została uwierzytelniona.