po większéj części i olszyny: — nigdzie oko daleko nie pójdzie, nigdzie wzgórka, z któregoby napaść się mogło całą okolicą. Wszystko postrzegasz cząstkami. Ale za to wsie gęste. Każda w wianku drzew zielonych, każda ma swój gaik olchowy, brzeźniak, wygon zielony, łąkę rowami przeciętą, smętarz z kamiennemi pomnikami ubogich kmiotków, w których głowach leżą bryły nieokrzesane jak oni; płoty kamienne, chatki nizkie i czarne.
Otoż i Prużana, dawniéj od lasów dębowych otaczających ją, które dziś brzozy tylko zastępują, Dobuczynem zwana, małe miasteczko jak grzyb świeżo wyrosłe i dość porządne. Mijamy je i wjeżdżamy w Białowiezką puszczę.
Niepodobna i najobojętniejszemu człowiekowi przebyć tego lasu, pozostałości, szczątka dawnych puszcz Litwy, nie doznawszy wrażenia. Jest w nim cóś tak majestatycznego, tak wielkiego, tak dzikiego, co mimowolnie przemawia do duszy i dumać zniewala. A w dumaniu wysnuwają się mary przeszłości — dawne łowy Jagiełłów, Zygmuntów, potém królewskie polowania Sasów — i — żubry, których tu w Europie ostatnie schronienie. Drze-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Druskieniki.djvu/29
Ta strona została uwierzytelniona.