gotuje się na ich przebycie, jak na przepłynienie morza, jak na przejście pustyni. Piaski te przecież nie są bynajmniéj straszniejsze od tych, które przebywamy pod Lubieszowem naprzykład i pod Brześciem; a że po większéj części jedzie się lasem, drogą ocienioną, i spotyka po drodze wioseczki, nie tyle się ta przejażdżka uprzykrzy.
Tu już minąwszy Grandzicze i Hożę, we właściwą Litwę wjeżdżamy. Od połowy drogi z Grodna do Druskienik, włościanie mówią językiem litewskim, typ ich twarzy, ubior kobiet osłonionych płachtą, która jest szczątkiem dawnéj zasłony, dziś z głowy na ramiona spadłéj; oznajmują o tém. Lud wcale niepiękny, a zmęczone twarze, blade lica, wzbudzają jakąś litość dla tych pozostałości wielkiego plemienia, które dogorywa wynarodowiając się co chwila. Jadąc daléj na Krynicznę, około któréj jest ładna dolina jedliną zarosła, na Przewałkę i Szendubrę, ciągle po piaskach, zbliża się powoli zaroślami sosnowemi, które nic malowniczego i wdzięcznego nie mają. Ale nadzieja dostania się wreszcie na miejsce upragnione, do uzdrawiających źródeł, zwiększa jeszcze niecierpliwość. Otoż i wierzchołek kościołka krzyżykiem
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Druskieniki.djvu/38
Ta strona została uwierzytelniona.