Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Druskieniki.djvu/84

Ta strona została uwierzytelniona.

być może przyniesiona i zwietrzała. O siódméj muzyka zasiada w altance na brzegu Niemna i przygrywa, przechadzających liczba powiększa się, powitania rozmowy urywkowe krzyżują, szklaneczki i szklanki wypróżniają; to trwa aż do dziewiątéj, po czém wszyscy już prawie są w domu i u drzwi łazienek z kolei, piesi i powozy gęsto przesuwać się zaczynają aż do wieczora. Bardzo rano tylko istotnie chorzy, fury z sianem i drzewem, słudzy i mleczarki uwijają się po miasteczku; późniéj jawią się strojne panie i zmęczeni tańcem młodzi ludzie; na ostatku pusto się robi u źródła na dzień cały. W miasteczku za to życie się rozpoczyna.
Z domu do domu, z balkonu do balkonu przesuwają się znajomi, przelatują słowa — usłyszysz wspomnienia wczorajszego wieczora i projekta na wesołość dzisiejszą; dójdą ci nieraz złośliwe komentarjusze przyjaciółek serdecznie ogadujących najlepsze swe znajome. Około piérwszéj, drugiéj, trzeciéj, oddają jedni wizyty, gdy drudzy siadają do stołu. Godzina obiadowa nie jedna jest wszędzie, wszyscy jednak prawie jadają przed piątą, to jest znacznie wcześniéj niż zwyczajnie.