jakie doń napływało i przeważało chwilowo. Sąsiedzi wiejscy Kellnera, wiedząc o jego stosunkach z dawnych czasów urzędowania, odwiedzali go potrzebując pośrednictwa i wpływu, koledzy niegdyś pozostali w służbie przychodzili także. Niemcy, uważając go za współrodaka, szli doń po radę i dla obcowania z nim. Oprócz tego zabiegły Radca a dziś obywatel miał rozgałęzione interesa, które doń wielu sprowadzały. Dom prawie zawsze bywał pełny, a przyjęcie w nim, pańskie na oko, skąpe rzeczywiście, wyjątkowo tylko było czasem okazałe i wykwintne. Pod powłoką dosyć pokaźną, przebijało się sknerstwo wstydliwe.
Sama pani, która źle bardzo mówiła po niemiecku, gdy mąż jej niegodziwie po francusku szwargotał, rozmawiała z nim mięszaniną dwóch tych języków, na specyalny ich obojga użytek stworzoną.
Tak samo jak języki państwa, pojęcia ich były różne, a potrzeby życia robiły z nich mieszaninę stanowiącą coś — barwy nieokreślonej.
Pani Kellner miała w sobie wiele z charakteru francuskiego i nieco Szwajcarki. Żywa, szczebiotliwa, oszczędna, zgryźliwa, mięszająca się do wszystkiego, nie miała w życiu żadnych upodobań, żadnego celu, któryby je osładzał, oprócz przywiązania do syna.
Czy się ci państwo kiedy bardzo kochali i dla czego się pobrali, trudno teraz osądzić było.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/104
Ta strona została skorygowana.