Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/140

Ta strona została skorygowana.

Boże! Pracuj dla siebie przedewszystkiém: Kwiryn ma mało ale nie potrzebuje wiele, — ja i siostry zaspokajamy się tém co nam zostało. Nie myśl o nas...
Spokojnie potém przez kilka godzin mówili o przeszłości; pani Marwiczowa była zrezygnowaną — ale ani słówkiem nie przypomniała żony Rajmunda, nie napomknęła o niej, ani o tém co się do niej ściągać mogło.
Gdy nadeszła godzina odjazdu, Rajmund znowu uczuł się słabszym, żal ścisnął serce, kląkł przed matką, która go pobłogosławiła zachodząc się od płaczu. W uściskach sióstr i brata zmiękła i rozgrzała się pierś dobrowolnie idącego na wygnanie: był znowu dawném dzieckiem tego domu.
Julka i Kwiryn odprowadzili go za wrota, bo Jadwiga przy matce zostać musiała.
Siadłszy do bryczki Rajmund jechał pół drogi może jeszcze z ciepłém tém uczuciem w sercu, które wyniósł z domu. Zaczęły potém wracać myśli o przyszłości i studzić zwolna, tak że gdy do miasteczka dojeżdżał, prawie całe wzruszenie jakiego doznał zatarło się i zniknęło.
Wracał tylko wesół i szczęśliwy, iż przekleństwa i łez matki nie ma już na sobie.
Szambelan spotkał go w ganku i po twarzy poznał że przyjechał z dobrą nowiną.
— Cóż matka?
— Przebaczyła!! szepnął Rajmund.