bo i wiek jego i oblicze wolne od najmnieszej chmurki, nie czyniło prawdopodobném aby mógł z interesem przychodzić.
Twarz gościa była uśmiechnięta, jasna, pełna życia, które dopiéro świeżo swobodnie na wierzch wypłynęło.
— Pan Rajmund Marwicz? zapytał wesoło.
— Tak jest, do usług.
— Otto von Kellner!! rzekł młodzieniec kłaniając się. Zdziwi to może pana że nieznajomy narzucam mu się i to — nie mając właściwie żadnego ważnego interesu — ale, jestem uczniem i wychowańcem pańskiego brata, profesora Kwiryna. Wiedząc że pan jesteś w stolicy, a przybywszy tu z powodu małego interesiku, chciałem go poznać.
Skłonił się, pan Rajmund, oddał ukłon dosyć zimno i prosił siedzieć.
Wspomnienie brata było mu zupełnie obojętném, bo z rodziną mało bardzo miał stosunków, a wzmianka o „małym interesie “ źle go usposabiała. Małych interesów nie lubił.
Widać było że chciał się zbyć co najrychlej natręta, ale natręt miał minę impertynencko śmiałą i lekceważącą.
— Wolno mi spytać — rzekł Rajmund, w czémbym mógł służyć panu dobrodziejowi?
— Interes jest, ja sądzę nie groźny, ale kłopotliwy — odparł pan Otton, ale przyznam się panu
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/149
Ta strona została skorygowana.