Dla Ottona był to pierwszy w życiu owoc zakazany, który się spragnionym, gorącym jego ustom uśmiechał; to mu nadawało cenę, często chętnie życiem opłacaną. I on téż w tej chwili był gotów do nieokreślonych ofiar. Tłómaczył sobie bowiem wyjątkową sympatyą dla siebie to, co było bardzo powszednią zalotnością.
Zalotność względem drugich wydaje się nam zawsze grzechem, ale względem nas — jest ofiarnością i — cnotą!!
P. Otton wstał od stołu upojony nie winem, chociaż i to pił nie licząc się z kieliszkami — ale oczyma Różyczki.
Przemówić do niej zbliska nie miał zręczności, gdyż zaraz po obiedzie złożyło się tak, że została na długi czas z Senatorem w gabinecie, a Ottonowi zdawało się nawet, że mu jakiś papierek oddawała. Nie przypuszczał jednak w tém nic zdrożnego, a tak ufał szczęściu swej młodości, że gotów był walczyć o lepszą choćby z senatorami. Tymczasem przedłużał rozmowę z Julią, która pod koniec jej dostrzegłszy ciągłego, niespokojnego rzucania oczyma ku gospodyni, instynktem kobiecym odgadłszy wrażenie jakie uczyniła na panu Ottonie, zaczęła mu przymawiać.
— Widzę, rzekła, że pan oczyma zjadasz moję bratowę!
— Ja? schwytany na uczynku podchwycił Otton, — ja?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/160
Ta strona została skorygowana.