Uśmiechnęła się dając poznać że pamiętała o tém i wiedziała dobrze. Nie odpowiedziała nic.
— Mam to za nadzwyczajną łaskę losu, że mi dziś dozwolono zbliżyć się do pani.
— Pan tu zabawisz długo? zapytała, niby unikając wyraźniejszej odpowiedzi.
— To zależy — od, od wielu bardzo okoliczności — rzekł śmiało Otton. Gdybym zawsze miał dnie tak szczęśliwe jak dzisiejszy, trudnoby mi się ztąd wyrwać.
Różyczka patrzała to na swe białe, pierścieniami okryte ręce, to z pod oka wprost na niego. Wejrzenie mówiło wyraźnie,
— Któż ci broni patrzeć na mnie?
— Pani dziś będzie w teatrze? zapytał Otton.
— Będę — szepnęła cicho.
Otton się się skłonił zlekka.
— Nie weźmie mi pani za złe, jeśli się ośmielę...
Różyczka się rozśmiała nie dając mu dokończyć, wzrok jej mówił.
— Nie bądźże śmiesznym — a bądź śmielszym.
Otton prawie to zrozumiał, a gdy Julia znowu nadeszła, mowa była o operze i o śpiewakach włoskich.
Tak skończyły się obiadowe odwiedziny u państwa Marwiczów, gdyż wkrótce Senator się wymknął po angielsku, pani Baronowa włożyła szal i pożegnała p. Ottona odchodząc, a Kellner wysunął się, przeprowadzany przez gospodarza do sieni.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/162
Ta strona została skorygowana.