Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/199

Ta strona została skorygowana.

W kilka dni potém spotkał go idącego ulicą, a że się jego znajomością zaszczycał, skłoniwszy mu się grzecznie, nie mógł się powstrzymać od zaczepienia.
— Pan Szambelan tu już oddawna? spytał.
— Od dni kilku!
— Wprost ze stolicy?
— Tak jest.
— Parę dni temu, dodał Soter, miałem osobliwsze widzenie, którego sobie wytłómaczyć nie umiem. Byłbym przysiągł że w powozie spotkałem pana hrabiego z panią Marwiczową i moim pryncypałem, młodym Kellnerem. Ależ to nie może być, co on by tu robił?
Usta hrabiego, który słuchał ciekawie zapytania, powoli się wydymały, ułożyły w maleńki ryjek i zostały chwilkę zwinięte tak, jakby im trudno się było otworzyć.
Rekszewski śmiał się.
— Pani Marwiczowej ja jestem opiekunem — odparł powoli hrabia — o tém pan zapewne wiesz. Wyjechała ona dla słabości piersiowej do Włoch, a o młodym Kellnerze, nic nie wiem.
Soter pobladł, drgnął i tak się zmięszał nagle, że zdjął tylko kapelusz, słowa nie rzekł i pożegnał Szambelana.
Teraz mu się wszystko wyjaśniać zaczęło! Otton pojechał do Włoch, Marwiczowa dążyła w tę samę stronę, nic więc nie pomógł list Kwi-