Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/203

Ta strona została skorygowana.

jechali jakby dla odwiedzenia ciotki p. Okułowiczowej, a ztąd mi dopiéro doniosła żona, że, się do Wioch wybiera z rozkazu — doktora!
Rajmund gwałtownie ręką targnął włosy i uśmiechnął się wzgardliwie.
— Mów pan o tém z Szambelanem — rzekł Soter.
— Wracam od niego — odparł Rajmund. Flejtuch, ciemięga, stary zniedołężniały birbant! Prowadzi go za nos kto zechce, każdy mu wmówi co się komu podoba. Na nic mi się nie zdał. Całuje mnie, ramionami ściska, mruczy bez sensu coś — i koniec.
Soter zamilkł. Przybyły gość począł rzucając się, po pokoju przechadzać zrozpaczony, ledwie przytomny.
— Jeżeli się spotkali i są razem, o czém nie wątpię, bo to zmowa być musiała, — rzekł nagle Rajmund, niema już nic do zrobienia — jestem zgubiony!!
— Nie widzę tego — odparł Soter, raczej mój p. Otton zgubionym nazwać się może. Pan masz już stosunki w stolicy, a skoro rozwód nastąpi...
— Wystaw-że sobie — z wybuchem wtrącił Marwicz. Rozwód!! za rozwód mógłbym coś utargować, nieprawdaż? Toby mnie jeżeli nie ocaliło, przynajmniej ulgę przyniosło — tymczasem, licho nadało, ślub mój wzięty pod ścisły rozbiór, wedle praw kanonicznych jest tak kruchy,