Siostry profesorów będące na wydaniu, kuzynki, córki spoglądały nań czasem tak wyraziście, jakby mu powiedzieć chciały: weź-że mnie sobie. Na to profesor, odpowiadał niezmiernie wdzięcznie, lecz bardzo wyraźnie: żal mi, żal, nie mogę!!
Dla czego nie mógł? panny sobie łamały głowy nie odgadując. Żadna nie chciała przypuścić, aby kto tak naukę mógł poślubić, aby mu na nic więcej w sercu miejsca nie zostało. Wiedziano że czule kochał matkę, której portret wisiał nad jego łóżkiem w sypialnym pokoiku, że siostrę téż miał, do której był przywiązany mocno.
Pani Zyndramowiczowa, sławna ze swej otwartości, raz wprost zagadnęła.
— Czemu bo profesor się nie żenisz? Zaschniesz tak jak grzyb, zestarzejesz przed czasem; panien tyle ładnych, niektóre i nie bez grosza....
Kwiryn się na to uśmiechał.
— Nie miałem dotąd czasu — rzekł naiwnie — tylu rzeczy się uczyć potrzeba!
Zyndramowiczowa go połajała, a on ją w rękę pocałował. Czasami której z panien zaczynało się wydawać że ot, ot, w niej się zakocha. Godzinę, dwie chodził z nią rozmawiając żywo na przechadzkę, przynosił kwiatki, całował w ręce — nagle coś niezrozumiałego odrywało go i o tej przeszłości zapominał zupełnie.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/223
Ta strona została skorygowana.