— Zatém, rozpaczliwie zawołał profesor, już na to niema żadnego ratunku!! Cóż ty chcesz? odebrać mu ją? Po takim skandalu? wziąść ją napowrót do domu? Rajmundzie!...
Zagadnięty spuścił wejrzenie na ziemię znowu.
— Konieczność mojego położenia! zamruczał.
Kwirynowi twarz się zaogniła, oczy poczęły iskrzeć oburzeniem.
— Najpierwszą koniecznością dla człowieka — zawołał, jest na siebie nie ściągać sromu! Cóż ci może pomódz kobieta, o której wszyscy wiedzieć będą, że z jakimś młokosem z domu uciekła, i z rąk jego nazad do ciebie zmuszona wróciła??
Zmilczał Rajmund trochę.
— Zostaw to mnie, odparł. Chcę ją odzyskać, przebaczę — mam do tego prawo; to rzecz jest moja!! Na ciebie rachowałem, że mi po bratersku podasz rękę.
— Ale cóż ja mogę, dziś, gdy się to nieszczęście dokonało! przerwał Kwiryn....
— Otton cię kocha, ty jesteś jeden który wpływ nań mieć możesz — odparł Rajmund. Sądziłem że dla mnie, dla uratowania mnie, zechcesz uczynić ofiarę — ocalisz mi życie!
— Cóż ja mogę! wtrącił Kwiryn — napisać! to się na nic nie zdało!
— Możesz pojechać — dognać ich, i oderwać od niej Ottona — zawołał, za szyję obejmując Profesora Rajmund.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/232
Ta strona została skorygowana.