Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/238

Ta strona została skorygowana.

jąć tej trochę śmiesznej pogoni, do której prawa nie mam, zbywa mi na zapasie.
— Pieniędzy ja dostarczę! rzekł sucho Rajmund.
— A jakimże tytułem ja je wziąść mogę? spytał profesor.
— Jakim chcesz! Pożyczki bez terminu, amortyzacyjnej, bez procentu, odparł Rajmund niby żartobliwie, pomocy braterskiej, nawet wiesz co — zwrotu długu, bom ci z Wilna dotąd winien.
— Daj mi z tém pokój, wtrącił Kwiryn.
Szli ciągle błądząc po pustych ulicach ogrodowych, siadając na ławkach, wstając i idąc znowu, powracając w jedne miejsca tak jak w rozmowie do jednych z obu stron argumentów powracali.
Kwiryn był na pół zwyciężony, owładała nim pokusa coraz bardziej, wstydził się swej słabości, miał wyrzuty sumienia, walczył; naostatek gdy już oba mocno się czuli zmęczeni a i wieczór nadchodził, profesor spójrzawszy na zegarek, odezwał się, że potrzeba wracać do domu.
— Daj mi czas do namysłu, rzekł cicho.
— Do jutra tylko — odparł Rajmund — jutro musisz wyjechać.
Zaprzeczył przypuszczeniu Profesor, zarzekając się iż tego uczynić nie może.