Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/268

Ta strona została skorygowana.

— Oni dziś chcą w dalszą podróż wyruszyć — odezwał się profesor.
— Dokąd?
— Zdaje mi się, że pani Róża, która kieruje wszystkiém, sama dobrze jeszcze nie wie.
— Mniejsza oto — przerwał Senator — możemy im towarzyszyć, czy chcą czy nie chcą.
Chociaż najmniejszej już nie miał nadziei, aby mógł się przydać na co, Kwiryn dał się namówić Senatorowi do dalszej podróży. Po chwili rozstali się i profesor myślał co z sobą zrobi, czy pójdzie do biblioteki w pałacu Dożów, czy do hotelu San-Marco, gdy Otton wszedł do niego.
Był blady, od wczoraj zmieniony strasznie, i Kwiryn który przy pierwszém widzeniu się znalazł go zmizerowanym, chorobliwie wyglądającym, tego dnia niemal się uląkł o niego.
— Czyś nie chory? zapytał witając.
— Zdrów nie jestem — ale to mała rzecz — odparł siadając Otton. Zdaje mi się, że się musiałem zaziębić. Kaszlę, miewam wieczorami dreszcze, jakby febrę. Od kiku dni trochę krwią pluję...
— Radziłeś się doktora?
Otton się rozśmiał.
— Ale o to się radzić nie warto! To przejdzie samo w tym klimacie.
— Jedziesz dziś? rzekł przypatrując mu się profesor.