W drewnianym dworku na jednej z ulic miasteczka Kobrynia, widać było ruch jakiś nadzwyczajny, chociaż w miasteczku całém nic mu nie odpowiadało. Mała mieścina drzemała jak zwykle dni powszednich. Kilku starozakonnych przesuwało się ulicami, kilka wieśniaczych wozów stało u drzwi gospód zajezdnych. Para krów, odbywała niczém nieprzerywaną, wolną przechadzkę po rynku, przechadzkę bez celu, dowodzącą wielkiej swobody, jakiej tu i ludzie i zwierzęta używały.
Dworek, około którego niewieścia służba i wyrostek kręcili się, to wpadając do wnętrza, to wyskakując z niego i puszczając się w różne strony miasteczka, stał niedaleko rynku i celował swą powierzchownością, która mogła tu za elegancką uchodzić. Było to jedno ze znaczniejszych domostw, mające od frontu, oprócz ganku z kolumnami, po trzy okna z każdej strony.