Kwiryn nie wiele się znający na medycynie, instynktowo czuł że źle było.
Z jednej strony powoływały go obowiązki, z drugiej trzymała dla ucznia miłość. Pomiędzy tém dwojgiem znaleźć drogę jaką należało pójść, było mu niezmiernie trudno.
Dręczył się. Z Ottonem rozmówić się otwarcie nie miał jakoś siły, dopiéro gdy już ostatecznie trzeba było stanowić: wracać czy zostać, Kwiryn musiał zagaić sprawę z Ottonem. Zostać przy nim, znaczyło dla profesora stracić posadę, na której mógł być pomocą matce, wyrzec się przyszłości, zwichnąć i zbiedz z rozpoczętej drogi. Byłby siebie poświęcił chętnie; między matką i siostrą a uczniem, choć z bolem serca wybierać musiał pierwsze. Pogodzić obojga nie było sposobu. Otton zdawał mu się dosyć już z musu ostygły, a przynajmniej wrażeniami roztargniony, odciągnięty od swej namiętności, by z nim rozsądnie mówić było można.
Jednego wieczora gdy powrócili z Puzol, widząc towarzysza w dosyć wesołém usposobieniu, Kwiryn westchnąwszy przystąpił do rzeczy.
— Nie uwierzysz, rzekł, jak mi z tobą podróżować miło i wygodnie, ale z wszelkiego raju człowiek w końcu jakąś rózgą konieczności wygnanym być musi.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/283
Ta strona została skorygowana.