Czas do świąt upłynął bez wieści o nich. Raz tylko od siostry miał krótki list z Żulina, z którego, jeśli się było można co domyślać, to chyba nic dobrego. Jadzia bowiem zdawała się unikać donoszenia czegokolwiek o bracie.
Z pewnym niepokojem najął sobie profesor furmankę do Żulina, i na wigilią, wedle zwyczaju, do matki pośpieszył. Złe drogi i nieosobliwsze konie sprawiły, że się opóźnił tak, iż wieczorem dopiéro, prawie gdy już do stołu siadać było potrzeba, znalazł się przed dworkiem w Żulinie.
Jadzia wybiegła do niego uradowana, opowiadając jak matka była niespokojna czy nie zachorował, lub czy się mu co w drodze nie stało, nie mogąc się na wilią doczekać.
Ze łzami w drugim progu przyjęła go staruszka...
Nie rozpytywano już bardzo o przyczyny opóźnienia, widząc że stanął zdrów i cały. Do wieczerzy dawno było gotowém wszystko. Zdziwił się Kwiryn oglądając, czekając i nie widząc brata, krórego pewnym był, że zastanie w Żulinie. Obawiał się spytać o niego, widząc że matka o nim nie wspomina.
Naostatek Jadzi szepnął do ucha.
— Gdzież jest Rajmund?
Dziewczę położyło palec na ustach, jakby go przestrzedz chciało, ażeby nie mówił o nim.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/295
Ta strona została skorygowana.