Przyznał się a raczej wygadał, że miał coś grosza, radziłam mu wziąść dzierżawę i pracować choć na cudzym zagonie. Ludzie przecie tak żyją i familie utrzymują.
Westchnęła stara z boleścią.
— Ale Rajmund na powolną taką pracę cierpliwości nie ma, dodała. Jemu trzeba prędko zawsze, a coś zaraz wielkiego od razu.
Przyjechał w tydzień coś ksiądz do nas i zgadało się o śmierci Szambelana — niech mu Bóg nie pamięta, potém o wdowie Szambelanowej, która właśnie była zjechała z Wilna na rezydencyą do Korznicy.
Jak tylko o niej posłyszał Rajmund, jakoś zaraz się ożywił, a drugiego dnia powiedział mi, że musi pojechać odwiedzić wdowę. Nie bardzo mi to w smak było, ale gdybym i odradzała nie posłuchałby mnie pewnie. Pojechał rano Rajmund, obiecując tegoż dnia powrócić. Czekaliśmy do późna, nie przyjechał. Nazajutrz nie było go też do wieczora.
Przyjechał dosyć jakoś rozweselony, żywszy, co mnie ucieszyło dosyć. Jeden dzień zaledwie posiedziawszy, znowu pod pozorem interesu do Szambelanowej. Miał wrócić prędko, bawił tydzień. Tknęło mnie to boleśnie, tak że gdy się zjawił nareszcie, poczęłam go badać i robić wymówki.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/297
Ta strona została skorygowana.