Przy wieczerzy, gdyby nie znakomity takt i zimna krew panny Faustyny, profesor byłby się zdradził, tak nieswój i milczący zjawił się do stołu. Profesorówna nie zmieniwszy bynajmniej humoru, nie straciwszy odwagi, dodając jej wszystkim, utrzymywała rozmowę i zatarła ślady wrażenia, jakie po sobie zostawiła przechadzka.
Skutkiem tego porozumienia dla ócz baczniejszych ojca i Jadzi było, że choć napozór byli z sobą Kwiryn i Faustyna jak dawniej, siadywali z sobą dłużej, obchodzili się poufałej, czuć było zbliżenie się jakieś i niby tajemną umowę. Oczy ich mówiły więcej i śmielej.
— Gadaj ty sobie co chcesz, mówił Seneka do córki: wy się z sobą znacie jak łyse konie. Dlaczego to ma być sekretem dla mnie i dla matki, nie rozumiem wcale.
Faustyna milczała, i to coś znaczyło.
Gdy dzień odjazdu nadszedł wreszcie, Kwiryn najprzód na najmowanie koni nie pozwolił, kazał swoję wygodną brykę przygotować, a Jadzia z własnego domysłu napełniła ją zapasami nie na drogę, ale do domu. Pod kozłem woźnicy kryła się utajona faska masła, w workach i węzełkach różnego rodzaju krupki, jedne ulubione Senece, drugie dla delikatnej pani zdrowe i t. p. Kwiryn kawał drogi odprowadzał swych gości, a nie było bez kozery, że on i panna Faustyna szli jakiś
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/327
Ta strona została skorygowana.