nieodzowną stała się podróż do Wilna. Stary Soter obiecywał je wypłacić z ustępstwem zaległych procentów, wzywając profesora aby sam na dni kilka przyjechał dla formalnego pokwitowania.
Nawykły do domu, w którym mu było dobrze, nie oddalał się Kwiryn nigdy, chyba zmuszony, na kilka godzin. Dłuższa podróż bardzo ciężką dlań była, zakłopotał się koniecznością przedsięwzięcia jej i posmutniał. Porzucić żonę, dzieci, dom, a wreszcie i książki ukochane, odbywać podróż niewygodną, kosztowną, samemu, z niepokojem w duszy o ten Żulin, do którego był przyrósł — wydawało mu się nieszczęściem prawie.
Przez te lata ostatnie ociężał był, zardzawiał, postarzał, a żona się tém niepokoiła. O ile on podróży się tej opierał, o tyle ona zaczęła do niej namawiać i zachęcać.
— Potrzeba żebyś jechał, doprawdy, nie tak dla tych pieniędzy, jak żebyś się przetrząsł, rozruszał i orzeźwił. Nadto bo zasiedziałeś się w domu, mówiła do niego.
— Ale, duszeczko moja — po co się ja mam trząść? Świata nie ciekawym, podróż mnie zmęczy, odwykłem od niej. Dałbym plenipotencyą i wszystkoby się skończyło...
— A ja mówię żebyś jechał, nalegała żona. Sam mi później podziękujesz... Przed czasem, siedząc, starzejesz i robisz się ociężałym, książki
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/336
Ta strona została skorygowana.