Począwszy od ubogiego domku w Żulinie, od czasów akademickich, od dworku w Świsłoczy, w różnych postaciach przedstawiał mu się ten brat, o którym słyszał że się nędznie z córką profesora ożenił i biedę na wsi klepał. Nie widział go od tak dawna. Kwiryn się nie zgłaszał do niego przez lat tyle, iż przypuścić nie było podobna, aby bez przyczyny ważnej jechał do Wilna i stawił się u niego.
Rajmundowi zaraz na myśl przyszło, iż niepraktyczny pedagog wszystko stracić musiał, znajdował się w potrzebie i przybywał brata błagać o pomoc i ratunek.
Zmarszczył się i usta zaciął.
Służący czekał, czytając w twarzy pana.
— Czy jaśnie pan każe przyjąć tego jegomościa, gdyby przyszedł drugi raz? zapytał służący.
Jaśnie pan właśnie dumał nad tém. Całkowicie odtrącić brata, drzwi mu zamknąć przed nosem, nie wypadało. Niedbał Rajmund o opinią, z której się zwykł był śmiać pogardliwie, jednakże nie chciał jej drażnić.
W duchu mówił sobie.
— Prawdziwe nasłanie Boże i kara ci biedni ludzie, co na majętnych rzucają się jak na pastwę. Pokoju od nich niema; zdaje się im że człek całe życie na to pracował, aby ich potém obdzielał... Trzebaby siedzieć tylko na zawołanie z ręką w kieszeni!!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/343
Ta strona została skorygowana.