przyjmować walkę, nie odkładać i kończyć od jednego cięcia. Zdało mu się i tu, że najlepiej będzie zbyć się natręta od razu: przyśpieszył więc kroku, brwi ściągnąwszy i wzrok wlepiając w Kwiryna, natarł na niego.
Profesor, który pośpiech ten wziął za objaw uczucia, wzruszony sam, zapomniawszy gdzie byli i jakie to mogło za sobą pociągnąć następstwa, rzucił się z okrzykiem bratu na szyję.
Rajmund nigdy się tak poufałej napaści nie spodziewał, pochwycony nagle, osłupiał na moment. Serce mu nie uderzyło, zarumienił się, chciał odepchnąć, sapnął, a gdy Kwiryn z uścisku go uwolnił, długo nie mogąc przyjść do siebie — stal w niepewności, wesołą czy kwaśną twarzą ma go przywitać.
Kwiryn wpatrywał się w niego i drżał, śmiał się, radby był ściskać go jeszcze — zapomniał wszystkiego czém Rajmund przeciwko niemu przewinił. Miłość braterska stara pochłonęła czarne wspomnienia, świeciła jasném.
— O mój Boże, jakżem ja szczęśliwy, że ciebie widzę! zawołał. Odprawili mnie od twoich drzwi z kwitkiem. Nie dziwuję się, bo natrętów napadać na ciebie musi mnóstwo... Nie wiedziałem już czy się dobiję, aby cię zobaczyć i uściskać, bo ja tu gościem na niedługo.
Rajmund, z mowy to tylko wymiarkował, że Kwiryn, przeciw wszelkiemu spodziewaniu, interesu nie musiał mieć. Odetchnął.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/346
Ta strona została skorygowana.