— A w kuchni? spytał nieśmiało Kaznaczej.
— Za nic, za nic ręczyć nie mogę! odparła pani Adela. Jużciż ani ja, ani Różyczka nie możemy się tém zająć, a kucharka, choć to niby z Wilna..... choć się ma za coś osobliwego.....
Nie dokończyła pani Kaznaczejowa, uwagę szczególną zwracając na rękawiczki, które usilnie naciągała na pulchne i białe rączki.
Na nieśmiałe pytanie ze strony gospodarza, narzekaniami tylko na swój los i mieszkanie w małém miasteczku odpowiadała pani. Okułowicz zamilkł wreszcie.
Wchodziła właśnie piękna Różyczka w jasnej sukience, niezmiernemi falbanami i garnirowaniami wzdętej, opiętej wstążkami, jak na bal strojna i wesoło uśmiechnięta. Szła tryumfująca pięknością swoją.
Piękną też była w istocie, ale tą, jak ją Francuzi zowią, pięknością dyabła, której brak znaczenia i wyrazu. W oczach, na ustach, w ruchach malowało się tylko usposobienie trzpiotowate, wielkie z siebie zadowolnienie, rozmiłowanie się w sobie pieszczonego dziecięcia, które jest pewne, że świat cały padać przed niém musi na kolana.
Kaznaczej, zobaczywszy tę lalkę, stanął osłupiały i rozpromieniony razem. Matka nawet na widok Różyczki rozchmurzyła się nieco...
— Ależ się wystroiła! szepnął Okułowicz.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/35
Ta strona została skorygowana.