— Na ten raz — proś go asan sobie — proś. Nie sprzeciwiam się, byle znowu nie przyczepił mi się nudziarz na codziennego stołownika, bo na to ja nie pozwolę.
— Ale on wkrótce wyjeżdża! odezwał się Rajmund.
— I żebym wiedziała kiedy — dodała kwaśno gospodyni. Nie będę potrzebowała występować z obiadem, bo on się na tém nie pozna.
— Ale, dla honoru domu, wtrącił Rajmund.
Rozśmiała się szydersko stara.
— Honor domu! powtórzyła parę razy... to przedziwne!
Zarumieniony mąż miał wychodzić już, gdy jejmość dodała głośno.
— Prośże go na jutro, zbędę się prędzej to i lepiej. Niedawnośmy siostrę asana przyjmowali, ale na tę nie mówię nic, bo kobieta do rzeczy i Baronowa; teraz brata profesora — jak tak pójdzie...
— Więcej krewnych nie mam! syknął kwaśno Rajmund, dążąc do drzwi.
Stara spojrzała ku niemu, i osądziwszy zapewne, że dosyć go na raz jeden zmęczyła, dała mu wyjść nie mówiąc słowa. Zamknęły się drzwi za nim, a wzrok ostry, złośliwy wlepiony trzymała w tę stronę. Zaraz po wyjściu męża zadzwoniła.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/362
Ta strona została skorygowana.