Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/364

Ta strona została skorygowana.

— Dla jaśnie pani każę przystawki dać, niechaj patrzą i oblizują się.
Czy myśl ta trafiła do przekonania pani, trudno było zrozumieć; zamilkła. Kamerdyner postał moment, chciał już odchodzić, gdy skinęła nazad i przywołała go do stolika.
Poczęła mówić z pośpiechem gorączkowym.
— Nie — nie! rozumniej, milej mi będzie przyjąć tego prostaka po pańsku! Rozumiesz! Obiad żeby był jak dla najlepszych gości; srebra dać na stół, liberyą paradną — niech myśli pan brat, że on tu opływa... Tak lepiej, tak lepiej.
P. Henryk krzywił usta do uśmiechu, skłonił głową, jakby się godził na tę fantazyą niebardzo ją pochwalając, i wyszedł.
Nazajutrz, profesor odebrawszy zaproszenie na godzinę trzecią, o której jadać nie zwykł, musiał sobie kazać przynieść śledzia i szklankę piwa, aby nazbyt nie wygłodnieć. Ubrał się po wczorajszemu we frak, biały krawat, rękawiczki zachowane starannie i — punkt na trzecią stawił się z regularnością pedagoga, u drzwi brata.
Liberya w wielkim komplecie czekała w przedpokoju; brat wyszedłszy przeciw niemu, wwiódł go do salonu i poprowadził do fotelu żony, która na ten dzień ustroiła się w klejnoty, ale umyślnie uczyniła starszą, aby Rajmunda tém zawstydzić, że się z babą taką ożenił.