Żulina, poczciwej swej Faustyny, Faustynki, Janka i siostry.
Zaczęto rozpakowywać aby coprędzej rozdać gościńce, które nieco w drodze ucierpiały, ale były dobrém sercem przyjęte i powitane radością ludzi, co się najmniejszą drobnośtką cieszyć umieją.
Pokazało się gdy wnętrzności dobyto ze starego tłumoka, że poczciwy profesor, który pamiętał o wszystkiém, bo chustkę nawet przywiózł starej kucharce, zapomniał tylko — o sobie.
— A gdzież książki coś sobie ponotował i miał je przywieźć z Wilna? zapytała żona.
— Książki!! A! prawda! zawołał Kwiryn. Książki! no proszę, wybrałem je i odłożyłem, ale na wyjezdném tyle się znalazło do roboty, żem na śmierć o nich zapomniał...
Na to się poradzi — dodał, żałuję tylko jednej rozprawy, która mnie mocno zaintrygowała... Położyłem ją u Zawadzkiego na oknie — i —
Śmiano się z Kwiryna. W istocie smutek jaki go opanował po niespodzianych wyznaniach Rajmunda, padł na jego duszę tak ciężko, że nawet książki go nie zajmowały.
Myślał tylko o tym biednym, o którego gdy się go siostra pytała, odpowiedział ogólnikiem.
— A cóż, dobrze mu się wiedzie! wielki pan!
I na tém się skończyło...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/376
Ta strona została skorygowana.