W kilka dni potém już wszystko do dawnego powróciło porządku, nie wyjmując humoru profesora, który otoczony domową swą gromadką, o bracie mniej myślał.
Sama pani Faustyna, której na sercu leżało, aby mąż miał ulubione książki, napisała o nie do Wilna, niezapomniawszy o rozprawie zapomnianej na oknie.
Jesień coraz była chłodniejsza, siejba skończona, roboty w polu pilnej żadnej, wieczory dłuższe — Kwiryn odpoczywał. Dla małych sprzedaży, mimo swej ociężałości, za którą go żona strofowała, musiał jednego dnia po grudzie jechać do Kobrynia. Na probostwie już po staruszku zajął był miejsce młody ksiądz, kawał literata, do którego zawsze profesor, choć na chwilę wstępywał.
Był on rodem z Wilna i zostawiwszy tam starych rodziców, brata i siostry, często od nich miewał wiadomości.
Kwiryn zastawszy go, a wdawszy się w rozmowę, dosyć długo u niego się zasiedział. Pożyczali sobie książek nawzajem, ksiądz tłómaczył Pliniusza i w wielu rzeczach radził się Kwiryna. Już się żegnać mieli, gdy, jakby sobie co przypomniał, proboszcz odezwał się,
— A o bracie toć pewnie wiecie? Lecz zaledwie to powiedziawszy, zmieszał się jakby żałował że się odezwał; zarumienił się i zamilkł.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/377
Ta strona została skorygowana.