Lubiła nieboszczka jeść, ja jej to zawsze mówiłam — kiedyś pani sobie nieszczęścia naprowadzi, temi przysmaczkami.
Tak się stało. Byli na obiedzie u nas ci sami panowie co zawsze. Z rana, że ktoś poradził nieboszczce pić mléko świeżo od krowy, wypiła go ze dwie szklanki. Na obiad, jak dziś pamiętam, dali raka morskiego na zimno, którego bardzo lubiła. Słyszę, dwa razy sobie na talerz nabrała i to furę, zjadła wszystko. Po obiedzie, gdy się wszyscy rozeszli, a Henrykowi pozwoliła tego dnia na miasto, zadzwoniła — weszłam ja. Powiada do mnie. Moja Grzybska przynieś mi limonady, pragnienie mam wielkie. Chciałam odradzać — ale mi usta zamknęła.
— Żadnych rad, tylko dawaj co każę.
Zrobiłam jej tedy limonadę i przyniosłam. Dawaj drugą szklankę — musiałam słuchać — aż tu, nie wyszło pół godziny, dzwoni. — Prowadź mnie do łóżka, boleści mam straszne — posłać po doktora.
Blada już była jak trup. Ja co prędzej z nią do łóżka, kazałam serwety grzać, aż w tém i pan nadszedł, siadł przy niej. Henryka nie było z miasta, ja sama, poczęłam głowę tracić. Boleści się ciągle powiększały, aż pan, nim doktor przybył jeszcze, począł wołać, że trzeba dać proszki burzące.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/388
Ta strona została skorygowana.