Naostatek jednego dnia rano, wedle zwyczaju poszedłszy do niego, znalazł nadzwyczajną zmianę.
Rajmund powitał go wybuchem wesołości niezdrowym jakimś, ale gwałtownym. Chwycił ze stołu plik papierów i trzęsąc nim, począł wołać.
— Nareszcie, koniec tym szelmostwom, dekret mam! Testament utrzymał się w całości! Familia nieboszczki i boczni sukcesorowie usunięci, tego łajdaka Henryka, niech jeszcze Bogu dziękuje, na dwa lata do fortecy sądzono.
Oczy mu świeciły dziwnie.
— Dziś u mnie obiad na osób dwanaście na dole, w sali — dodał, przychodź! pomożesz mi w gospodarstwie!
Mówił ciągle jak w gorączce.
— Zwyciężyłem! Panem jestem, dobiłem się do tego czego pożądałem... Wszystko moje.
Wiesz — lekko licząc, choć mnie sprawa szalenie kosztowała, zostanie mi trzykroć stotysięcy rubli w ziemi, domu i różnych walorach. Przyznaj że życie było tego warte! niedarmom wyłysiał i wyżókł.
Ho! ale teraz odejdę! ozdrowieję, pocznę nowy żywot...
Na wiosnę pojadę do wód! Doktor mi radzi koniecznie rozrywkę i wypoczynek...
Stary nie jestem! ożenię się jeszcze...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/392
Ta strona została skorygowana.