Na te śmiechem przerywane zwierzenia siębrata, profesor nie odpowiadał wcale; słuchając ich było mu smutno — cieszył się tylko tém, że pojedzie do domu...
Rozmowa téż z Rajmundem była niepodobieństwem, bo co chwila ktoś przychodził, przynoszono listy, ludzie pytali o rozporządzenia.
W domu panował ruch i krzątanina niezwyczajna; na piętrze po raz pierwszy od śmierci pani, otworzono pokoje i przygotowywano je na przyjęcie gości. Szwajcar już stał w bramie, lokaje przywdziewali liberye. Nowe życie przebiegało wszystkie kąty niedawno smutnej i milczącej kamienicy. Kwiryn poszedł chmurny do siebie, powtarzając ciągle pocichu, na pociechę swą.
— Jadę do domu!!
Gdy w kilka godzin potém znalazł się we fraku na pokojach pana Radcy, które od czasów nieboszczki wcale się nie zmieniły, bo nawet fotel jej, na którym drzemać była zwykła, stał na swém miejscu nieporuszony — znalazł tu towarzystwo nader ożywione. Składało się ono z ludzi poważnych, z łysin i wygolonych twarzy, z osób utytułowanych, które zebrały się winszować niewinnie oczernionemu zwycięstwa.
P. Rajmund mimo wychudzenia i żółtości, postawę miał znowu pańską, oblicze tryumfatora. Przyjęcie jeszcze było wspanialsze niż za nieboszczki, liberya liczniejsza, a nowy kamerdyner nie-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/393
Ta strona została skorygowana.