pisany ręką sekretarza, a podpisany przez p. R. Marwicza...
Pismo było suche jakieś i niezrozumiałe.
P. Rajmund w ceremonialny sposób wzywał brata ażeby go chciał odwiedzić, dodając, iż oprócz przyjemności widzenia go, w pewnych dosyć ważnych okolicznościach chciałby z nim pomówić i t. d.
Łamano sobie napróżno głowy w Żulinie, jakie to być mogły te okoliczności, gdyż wspólnych interesów nie mieli żadnych, a nawet oddawna stosunków.
Byłoto ku końcowi lata i żniwa, a choć Kwiryn gospodarstwem nie wiele się zajmował, bo go żona wyręczała, niedogodnie mu było wyjeżdżać w tej porze z domu. Na skwary panujące jeszcze profesor był dosyć wrażliwy, otyłość robiła go ociężałym. Chciał nawet podróż odłożyć i odpisać bratu tłómacząc się, ale żona nie pozwoliła na to.
— Jedź! O żniwa nie masz się co troszczyć, my tu będziemy dobrze gospodarowali. Przetrzęsiesz się, co ci zawsze służy na zdrowie, a wielki upał w drodze, jadać rankami i wieczorami przestać można.
Nalegali tak wszyscy, widząc w tém potrzebną dla zadomowionego i zapracowanego rozrywkę, że w końcu profesor uległ, pośmiał się, pogderał i zaczął wybierać.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/400
Ta strona została skorygowana.