gle, niespokojny, często też wychodził dobrowolnie i był wywoływany.
Gdy dano wreszcie znać że obiad był gotowy, i Kaznaczejowa podała rękę Szambelanowi, a Rajmund wziął Różyczkę, rozmowa między niemi szła już tak swobodnie, jakby się oddawna znali.
Nie będziemy dotykali drażliwej kwestyi obiadu, polędwicy zastąpionej jakąś krzyżówką nie pierwszej młodości, czegoś przydymionego i przypalonego — co rumieniec zgrozy wywołało na twarz Okułowiczowej. Szambelan jadł dosyć dobrze, pił ochotnie, był w humorze wesołym, i gdy wstano od stołu, wrażenie ogólne zaspokoiło gospodarstwo oboje. Wrócono do salonu na kawę i cygara, chociaż zwykłych dni pani Adela palić u siebie nie pozwalała. Na ten raz dla Szambelana uczyniono wyjątek od prawa.
— No, jakże się podoba? — szepnął stary do gospodyni po obiedzie.
— Znajduję go przyzwoitym, rozgarniętym, śmiałym — odparła pani Kaznaczejowa — ale, ja tu słyszałam o jego rodzinie, o siostrach i matce — to ludzie ubodzy, ojciec dziwak stracił wszystko.
— Tak, zdaje się że on albo nic nie ma, albo niewiele — rzekł Szambelan. Wątpię jednak byśmy znaleźli dla niej bogatego szlachcica.... a ten, ma ambicyą, no — i widać z zakroju, dodał
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/41
Ta strona została skorygowana.