— Widzisz, dodał protekcyonalnie, jestem dobrym bratem, nie zapominam o tobie i o rodzinie, chcę Janka uczczęśliwić.
Kwiryn dłonie zacisnął, patrzał nań, ale odezwać się nie mógł. To milczenie zbyt przeciągłe, zdaje się że uraziło dobroczyńcę, który dodał cedząc i jakby grożąc.
— Mój kochany Kwirynie, chcę ci się wywdzięczyć za twe serce dobre dla mnie; daję synowi twemu pierwszeństwo, bo zresztą łatwo mi będzie adoptować kogo innego. Mogę wziąść Barona syna Julki, choć łotrowaty jest, a pozwolenie dołączenia nazwiska Marwicza do jego baronowskiego tytułu, uzyskać mi będzie łatwo.
Jedynie przez miłość dla ciebie, daję Jankowi pierwszeństwo.
— Z duszy ci dziękuję — odezwał się Kwiryn głosem drżącym — z duszy i serca, szczególniej za dowód miłości twej dla nas.
— Ale warunek jeden, w trącił, nacisk kładnąc na wyrazy, Radca. Oddasz mi Janka zupełnie i czas jakiś przynajmniej wpływu na niego, widywania się z nim, ty i matka zupełnie się wyrzec musicie. Potrzeba mi go będzie nastrajać na moję nutę, przeuczać, tresować, robić z niego nowego człowieka. Najpoczciwsi jesteście, ale macie wiele zastarzałych przesądów, obyczaje inne, pojęcia ciasne...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/410
Ta strona została skorygowana.