Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/411

Ta strona została skorygowana.

Uśmiechał się szydersko — i przestawszy mówić, czekał na dziękczynienia.
Kwiryn wstał z siedzenia i poszedł go uścisnąć. Wzruszony był nad wyraz wszelki.
— Mój drogi, rzekł, Janko jest już chłopak dorosły, ja nim rozporządzać tak nie mogę... Zresztą pozostaje matka, do której on równie jak do mnie należy... Miarkujesz więc że — że ja muszę cię prosić o czas do — namysłu.
Radca się rzucił obrażony...
— Jak chcesz! zawołał — jak chcesz! zdaje mi się jednak, że gdy kto ofiaruje to co ja, dziedzictwo milionów, opiekę swą, przyszłość tak świetną, na namysły czasu niepotrzeba — to się chwyta i dziękuje.
Kwiryn stał przybity jakby nań ciężar spadł straszny, wystąpił mu pot na czoło, dyszał z trudnością.
— Kochany bracie, odparł — jeżeli Janek ci się odda, ja będę wdzięczen pewnie, ale sam go ci dawać nie czuję się w prawie. Pozwól....
— Cóż? każesz mi czekać? Ale toby było śmiesznie, abym ja ci się musiał prosić? odparł Radca.
Jeżeli chcesz — dorzucił żywo, daję ci czas do namysłu do jutra, i — nie mówmy o tém.
Przyznaję ci się, że wyobrażałem sobie inaczéj przyjęcie tej propozycyi.