jak znaki drożne wznosiły się małe krzyżyki drewniane płachtami poobwieszane, — czerniała w polu odosobniona karczemka. Na drogach ruch tu był rzadki, ludzi nie wiele, ale za to na błotach życie wrzało, bo były pełne ptastwa, które korzystało z niedostępnych kępin tych moczarów, by się w nich gnieździć swobodnie. Nigdzie tyle czajek nie latało z płaczliwym krzykiem, tyle rozmaitego rodzaju kaczek nie pluskało się na wyżarach, i tyle przeróżnych głosów nie śpiewało wieczornej przedsennej pieśni.
W dworku, po śmierci męża przenosząc się do niego pani Marwiczowa, urządziła się jak mogła, nie wiele dbając czy jej będzie wygodnie i ładnie. Niegdyś bardzo majętni Marwiczowie, byli w dawnej swej posiadłości zamożnie i dostatnio przez długie lata opatrzeni we wszystko. Wierzyciele, którzy opanowali majątek dzięki dobroduszności nieboszczyka obciążony długami, nie tknęli przez jakieś uczucie politowania ruchomości, tak że wdowa znalazła się w posiadaniu daleko znaczniejszego inwentarza, niż na Żulin było potrzeba. Sprzętów było mnóstwo, a każdy z nich dla biednej kobiety stanowił pamiątkę drogą, z którą rozstawać się było boleśnie. Przewieziono więc wszystko a wszystko do Żulina, a gdy przyszło to rozmieszczać, okazało się że izdebki, sienie, składy, strychy nawet ledwie zdołały zrzucone na kupę rzeczy, jako tako uchronić od słotyi zniszczenia.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/50
Ta strona została skorygowana.