Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/68

Ta strona została skorygowana.

— Suponuję, rzekła, że ci się to nierozważnie wyrwało i chcę o tém zapomnieć, ale proszę też abyś ty o swoich dziecinnych projektach nie wspominał mi więcej.
Rajmund był już do walki przygotowanym.
— To nie może być, moja kochana Mamo — odezwał się stanowczo — Mamaby sama potém żałowała, gdybym ja ją dziś posłuchał. Ja się zaawansowałem, cofnąć się jest mi niepodobieństwem. Jedynego mam protektora w Szambelanie, muszę iść za jego radą. Mama najlepiej wie, że nam nikt ani z familii, ani z przyjaciół dawnych ojca nie chce pomódz, ani nas znać! Ja się chwytam jak tonący brzytwy.
— Z tą różnicą — odparła matka, że wcale nie toniesz, i chwytasz jej nie tonący, ale szalejąc. Albo ci ta dziewczyna zawróciła głowę, albo Szambelan chce się zbyć ciężaru i nie waha się zrzucić go na ramiona, które nie znają co mają dźwigać. Tyś mniej winien niż oni, ale winieneś że głosu matki usłuchać nie chcesz.
— Niech Mama przebaczy — ja nie mogę!
— Czémże tak jesteś związany? odezwała się matka.
— Najprzód mojém własném przekonaniem — począł Rajmund.
— Dziecko jesteś! wstając z za stołu i odchodząc dokończyła pani Marwiczowa.