dalszy już nie kierowany przez nikogo, zostawiony własnej jego woli.
Pochlebiało to jego miłości własnej, miał być wyemancypowanym, lecz przychodziły też myśli trwożne czy właściwą potrafi obrać drogę. Ożenienie miało swe strony ponętne, ale było zobowiązaniem się na wieki, i Rajmund czuł, że co się tyczyło rodziny żony, a nawet jej samej, matka miała słuszność, nie on. Wiedział że był wart czegoś lepszego. Położenie jednak było takie, iż dla niecierpliwego jak on, krok fałszywy był mniej strasznym, niż odkładanie świetnych planów do jakiejś mglistej przyszłości.
Zalatywały go to chętki buntu przeciw wszystkim i rzucenia się przebojem na drogę życia, to obawy i żale. W sercu miał jeszcze dziecinną miłość dla matki i kosztowało go jej się sprzeciwiać; ale pocieszał się tém że później matka sama będzie musiała uznać, ze postąpił sobie mężnie i jak na człowieka energicznego przystało. Do późnej nocy chodził tak bijąc się z myślami, chociaż z tego boju zawsze nieposłuszeństwo i samowola wychodziły zwycięsko.
Tłómaczył sobie że matka świata i życia nie rozumie. Resztki pańskiego majątku Szambelana, jego znaczenie, tytuł, wpływy, zdawały mu się taką siłą, którą zyskując dla siebie, mógł już być pewnym przyszłości. Stracić to narzucające mu się szczęście — nic w świecie nie mogło go skłonić.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/72
Ta strona została skorygowana.