Gdy pan Rajmund wszedł — zajęty był odmawianiem brewiarza, musiał więc do skończenia modlitwy poczekać. To jeszcze złe usposobienie księdza zwiększyło. Zdjął okulary i począł się przypatrywać mrucząc.
— Kto waćpan jesteś?
— Rajmund Marwicz.
— O! o! a zkądżeś się tu wziął?
— W Wilnie kończyłem nauki...
— Matka zdrowa? zapytał Kanonik z głębokiém westchnieniem. Co ona tam biedna porabia?
— Dziękuję księdzu Kanonikowi, rzeki Rajmund, zdrowa dosyć...
Ksiądz patrzał niecierpliwie, jakby się odwiedzającego rad był pozbyć co prędzej i powrócić do brewiarza. Rajmundowi nie łatwo przychodziło wystąpić z prośbą, którą przyniósł z sobą.
— Ja tu, z wielką prośbą przybywam do ks. Kanonika, odezwał się dosyć nieśmiało.
— Cóż to za prośba?
— Mam myśl ożenienia się — rzekł Rajmund.
— Pch! pch! Cóż to się tak śpieszysz? Z kim? co?
— Z siostrzenicą pani Okułowiczowej! odparł Rajmund.
Ksiądz żachnął się i na krok odskoczył.
— Marwicz? ty? syn pana Justyna Marwicza z siostrzenicą..
Acan myślisz że to siostrzenica?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/91
Ta strona została skorygowana.