— Jak widzicie! — odezwał się Taradaj — my zarobnicy jesteśmy, a nie szczęściło się nam.
— Cóż to? dlaczego? — mówił podróżny.
— Albo ja wiem? — odparł, ramionami ruszając, Taradaj.
Baba, ośmieliwszy się, wylazła z kąta, twarz gościa się jej nie podobała, uśmiech miał na ustach bardzo paskudny, ale do serca im zagadał.
— E! już to, co prawda — odezwała się — my to właśnie o tem gadali... dola! dola!... Ono to dola, a bywało, star taki w gospodzie przepił i przehulał!
— Jakby to ty była lepsza! — ofuknął dziad rozgniewany. Baba zamilkła.
— Jaki ty był, taka i ja być musiała. Hulało się, to się o, to i przehulało...
Gość się śmiał. — A na starość — rzekł — nie zostało nic, ani na owinienie palca!
Zamilkli starzy oboje.
— Hę? — odezwał się podróżny — gdyby tak parę tysiączków złotych wam... cobyście z niemi zrobili?
Obojgu się im oczy zaśmiały, popatrzeli na się.
— Co tam i gadać! — rzekł dziad.
Mężczyzna z ławy wstał nagle.
— Bardzo mi pilno do Czarnego Stawu — rzekł — śpieszno, gdybyście mnie na drogę tylko wyprowadzili, która mimo Wężowe Oko idzie do Hydkiego, tambym ja już sobie poradził. A wiecie? litość mam nad wami, dam wam parę tysięcy czystem złotem, czerwońcami...
Starzy się czegoś ulękli.
— Et! żarty! — rzekł dziad.
— Nie żarty, kładę je na stole — zawołał gość.
Baba się do dziada zbliżyła i szepnęła:
— Uchowaj, Boże! w drodze ci głowę ukręci.
Gość dosłyszał i rozśmiał się.
— Nie ukręcę — rzekł — on sam ją sobie skręci i beze mnie, jak rozumu mieć nie będzie.
Taradajowi na myśl przyszło, że o djable gadał pod wieczór, i rzekł, spluwając:
— Ja duszy swej nie sprzedam!
— A po jakiego kata mi dusza twoja, głupi człowiecze! — zaczął się śmiać podróży. — Ta to smród i paskudztwo... ja jej nie potrzebuję. Mam litość nad wami! Na! oto dwa tysiące, obrączkowemi... prowadź mnie na drogę do Hydkiego.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziad i baba (1923).djvu/5
Ta strona została uwierzytelniona.