Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/101

Ta strona została uwierzytelniona.

w Kaliszu, pod pozorem że się niepotrzebnie włóczę... Zwyczajnie kobieta... wyższych celów pojąć nie jest w stanie... O włos, żem się dziś przed nią zdołał uchronić, a myślę że tu mnie nie doścignie; w razie zaś, gdyby to nastąpiło, bo niewiasty są uparte, bądź łaskaw Szambelanie ukryć mnie i nie wydawać!
Mówił to właśnie gdy oczy Władka, który siedział naprzeciw wnijścia na ganek uderzyło zjawisko niezwyczajne... łatwo mu się domyślić było, że ta nieznana postać niewieścia jawiąca się w mroku musiała być wnuczką Beniowskiego, przed którą król Madagaskaru uciekał. Ani Beniowski ani Szambelan nie mogli jej widzieć, gdyż jeden plecami, drugi bokiem do niej był zwrócony...
Szła powoli, zatrzymując się na palcach, jak czasem dziecię się skrada po cichu aby motyla pochwycić.

Z cieniów pół przezroczystych tej nocy księżycowej, oświecona odblaskiem lampy od ganku, występowała przed Władkiem jak czarowne widmo jakieś... jak dziewica z ballady lub pieśni. Postępowała zwolna, smutno, rozglądając się do koła, zmięszana widocznie tą rolą którą odegrać musiała z rękami zwieszonemi, z wyrazem bólu i rezygna[1]

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak dokończenia wyrazu i zarazem zdania. Winno być rezygnacyi. lub rezygnacyą.