Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

Król załamał ręce tragicznie.
— A co? zawołał — nie mówiłem! Deus ex machina! Wilk za płotem! Jest! sama na zgubę swą śpieszy...
Rękami wskazał ją Dziadkowi który się żywo z krzesła poruszył z oznakami współczucia i poszanowania.
— Nie mówiłem!... czułem że mnie goni! Chce koniecznie zrobić ze mnie professora emeryta na lichej pensyjce kończącego przed laty rozpoczęte tłumaczenie Tytusa Liviusza? Każe mi żyć zrazami z cebulą... i kaszą!! Jako wołu posłusznego chce mnie zaprządz do rydwanu rzeczywistości... abym go ciągnął a w nim... śmiecie żywota.
Prezentuję ją państwu... Hanna... wnuczka moja ale opiekuje się mną jakby była prababką.
Tymczasem Hanna się przysunęła ucałować jego rękę, a stary czule ją uścisnął.
— Takie to czasy, dodał wzdychając — co jabym jej miał pilnować i rozkazywać, to ona mnie w niewoli trzyma. Waćpaństwo nie uważacie że starość zniedołężniała... ona co królowała wieki, dała sobie wyrwać berło z rąk i... poszła w parobki emancypowanych dzieci...