Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

cichym, ubogim dworku naszym w którym nam tak dobrze? czyż ci nie żal tego kątka który Bóg dał... a trochę i tej wnuczki co cię tak kocha?
— Otóż jest! kobieta. Zaraz za serce chce ciągnąć... Zawołał Beniowski, alem je zapieczętował... nie dostaniesz mi się do niego... Liviusz i ty... wzięliście odprawę... Są ważniejsze cele i wznioślejsze idee które mną rządzą. Ja mam posłannictwo wielkie, mam opiekę nad ludami którym niosę błogosławieństwa cywilizacyi...
Hanna spuściła głowę smutnie.
— Słuchaj no przerwał Szambelan[1] czy pewien jesteś że cywilizacja dana im tak ryczałtowo — ich nie zadławi?
— Zakrztuszą się ale ją przełkną, rzekł Beniowski.
— Mój królu, — kończył gospodarz — do cywilizacyi ażeby była zdrową i posilną potrzeba się dobijać pracą powolną, stopniową o własnych siłach. Patrz na Moskali... jak fatalnie ich zdęło że się pożyczanej objedli.

— Cyt! o Moskalach milczenie głębokie! przerwał Beniowski... mam względem nich pewne zamiary... Spodziewam się że mnie nie wydacie. Jak tylko obejmę moje królestwo Madagaskaru, natych-

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak znaków interpunkcyjnych wydzielających wtrącenie. Winno być Słuchaj no, przerwał Szambelan, lub Słuchaj no — przerwał Szambelan