Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/128

Ta strona została uwierzytelniona.

twarzy zwiędłej napiętnowaną gorączkę która ją trawiła; czasem oko jej wśród wesela błysnęło jakby ogniem jakiegoś szału... wewnętrznego... najmniejsza rzecz ją przerażała, najlżejsza przeciwność aż do łez rozdrażniała...
Kochały się z sobą dosyć, ale pomiędzy temi damami stał Szymbor, którego może równo obawiały się obie... a od którego Halina stroniła nie chcąc mu jawnie okazać wstrętu.




W milczeniu niekiedy tylko poświstując a coraz nowe zapalając cygaro, Szymbor odbył podróż wieczorną do niezbyt oddalonego Krymna... Żona siedziała pochylona w jednę stronę powozu, zadumana głęboko, wsparta na ręku, przypatrując się krajobrazowi oświeconemu księżycem i krzewom naddrożnym... które jak widma przesuwały się około szybko pędzącego powozu.
Któż wie jakich postaci i wspomnień kształty nadawała im wyobraźnia. Szymbor który w towarzystwie obcych był szyderski, wesół, ożywiony, pozostawszy sam na sam z żoną stawał się kwaśny i milczący... Jest to zwykłą naturą tych wielce mi-