— Ale przynajmniej sprzedając spodziewam się cyfrę moję z niej wyjąć kazałeś?
Olbrzym spojrzał nań uważnie.
— Cyfry? albo tam byli cyfry?...
— To była strzelba robiona umyślnie w Paryżu... dla mnie.
— A kto mógł wiedzieć że to taka droga broń... ja się nie spodziewali żeby pan mnie takiego robił prezenta...
I ruszył ramionami.
Szymbor był widocznie markotny.
— No, co się stało to się stało, rzekł, jak będziesz w Kaliszu, pójdź do bixmachra i dowiedz się co z nią zrobił.
— Czy odkupić?
Szymbor się zamyślił... — no, tak, rzekł, odkup ją... w jesieni się przydać może, wynagrodzę ci to.
Kerner stał i patrzał na pana z rodzajem politowania.
— No, jak to mogą u państwa być pieniądze albo majątki... kiedy tak we wszystkiem... Dziś konia daruje a jutro go dwa razy przepłacając odkupi... tfu!!
— No, dość, nie gderz, bo dziś jestem zły... Zadysponuj mi też ażeby konie do Zarębia na jutro były gotowe.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/135
Ta strona została uwierzytelniona.